Zarówno łucznicy poborowi, jak i na kontrakcie, dostawali podobne wynagrodzenia. W XIV w. łucznik konny dostawał za dzień pracy na angielskich lub francuskich ziemiach 6 pensów (pół szylinga), a na szkockich – 4 pensy. Pieszy łucznik dostawał kolejno 3 pensy i 2 pensy. Niekiedy pojawiały się różnice terytorialne, np. łucznik w Walii mógł dostać kilka razy mniej niż niż łucznik z królewskiego dworu.
Na początku XV w. nastąpiła zmiana w wynagrodzeniach dla łuczników. Po pierwsze, nie można już było mobilizować mężczyzn do walk poza ojczyzną (mogli przejść na kontrakt). Po drugie, ustandaryzowano pensje dla konnych i pieszych łuczników. Dzięki temu obie grupy za pracę w kraju i za granicą dostawały po 6 pensów na dzień. Dla porównania, w tym samym czasie pensje na przykład dla piechociarzy nieuległy zmianie.
Wyjątek stanowili łucznicy stacjonujący w garnizonach na ziemiach angielskich (czyli routiersi), którzy zarabiali po 4 pensy na dzień. Przyznajemy otwarcie, że czuliśmy się pokrzywdzeni, dlatego musieliśmy załatwiać sobie dodatki do pensji innymi, czasem krwawymi metodami.
DODATKI
Poza dniówkami żołnierze dostawali także coroczne dodatki za zasługi, kondycję fizyczną i zaangażowanie. Kwota zależała od szczodrości zatrudniającego. Prezenty były niekiedy tak okazałe, że łucznik stawał się bogaczem.
W XIV w. ogólnie przyjętą zasadą było to, że zmobilizowany żołnierz nie dostawał zapłaty za służbę w kraju – wynagrodzenie należało mu się jedynie podczas zagranicznych kampanii. Dostawał jednak zapłatę na pokrycie kosztów podróży na miejsce zbiórki i na pole bitwy.
W XV w. zasadę tę zmieniono, wprowadzając zakaz mobilizowania mężczyzn na zagraniczne wyprawy w ogóle (wyprawiano jedynie żołnierzy kontraktowych). Oznaczało to jednak płacenie poborowym za uczestnictwo w wojnach domowych.
JAK PŁACONO?
Żołnierze poborowi czwartą część swojego zarobku dostawali z góry, a kolejne transze – co ok. 6 tygodni. Forma wypłacania wynagrodzenia żołnierzom na kontrakcie zależała z kolei od umowy. Często jednak dostawali oni urobek dopiero po wykonanej pracy (albo dowódca płacił swoim ludziom ze swoich, dopiero potem dostawał wyrównanie od władcy). Dowódca za zabitego żołnierza nie dostawał pieniędzy.
Pierwsza wypłata z góry odbywała się na miejscu zbiórki - podczas musztry, w obecności królewskich komisarzy. Dowódca prezentował wtedy kondycję swoich ludzi. Nawet jeśli któryś ze zgłoszonych wcześniej mężczyzn nie pojawił się na musztrze na przykład z powodu choroby, delegacja udawała się do niego, by zweryfikować, czy pieniądze mu się należą. W przypadku żołnierzy na kontrakcie brak człowieka na manewrach równał się niewypłaceniu mu pensji.
GŁODNI ROUTIERSI
Zdarzało się, że najęci mężczyźni czekali wiele miesięcy na uregulowanie należności. Skutkiem wstrzymywania wynagrodzeń byli właśnie routiersi, czyli Anglicy (lub najemnicy, którzy walczyli po ich stronie) we francuskich garnizonach. Odcięci od budżetu bogacili się, nakładając haracze na lokalnych mieszkańców i łupiąc ich ziemie. W efekcie tworzyły się niezależne od króla państwa w państwie, z własną hierarchią i wpływami.
Pensja wypłacana przez dowódcę nie była jedynym źródłem dochodu łucznika. Zarówno żołnierze mobilizowani na służbę, jak i na kontrakcie dorabiali – cóż – na handlu ludźmi.
DLA PANA
Gdy tylko podczas bitwy udało im się pojmać dobrze sytuowanego zakładnika, prowadzili go do króla lub dowódcy. Transfer dotyczył: wrogiego króla, księcia, kapitana spokrewnionego z rodem królewskim, a także dowódcy żołnierzy, marszałka i konstabla. Za tak ważnych jeńców łucznik był odpowiednio nagradzany.
DLA WSZYSTKICH
Zakładnicy niższej rangi nie byli już tak istotni dla władcy. Żołnierz mógł więc zagarnąć jego mienie (np. konia i miecz) i je sprzedać, ale zapłatą musiał się podzielić według wzoru: 1/3 sumy trafiała do bezpośredniego dowódcy łucznika. Z tego trzecia część wydawana była dowódcy oddziału. Ostatni z kolei 1/3 musiał przekazać królowi (czyli 1/27 całej kwoty). Metoda ta przyjęła się w zagranicznych garnizonach nawet podczas okresu pokoju w połowie XV w.
DLA SIEBIE
Oczywiście, nie każdy okup był raportowany wyżej. Dokumenty z normandzkiej kampanii w 1346 r. pokazują, że owszem, przekazywano dowódcom informacje o zagarniętej pszenicy czy koniach, ale o złocie, srebrze żołnierze solidarnie milczeli. Przy czym według kronik Francuza Jeana Froissart, który przytacza też raporty, armie wracały do Anglii obładowane kruszcami i więźniami. Kronikarz pisał: „Były tylko nieliczne kobiety, które nie posiadały z Caen, Calais czy innego miasta takich przedmiotów, jak suknie, futra czy poduszek”. Nic dziwnego, że największym logistycznym osiągnięciem wojny stuletniej był bezpieczny transport łupów z Francji do Anglii.
Za: Clive Bartlett, English Longbowman 1330–1515, Osprey
Comments