Anglicy byli powszechnie znani ze swoich ogromnych apetytów. Pod koniec XV w. pewien wenecki dyplomata raportował: „Tę informację mam z dobrego źródła, że gdy wojna osiąga najbardziej krwawe rozmiary, oni szukają wtedy dobrego jedzenia i wszystkich innych wygód bez myślenia o tym, jakie szkody może to im wyrządzić”.
W podstawowym menu znajdowały się: baranina, wołowina, solona wieprzowina, owies, groch, bób, ser, ryby i chleb. Równie ważne co mięso było piwo. Na jednego żołnierza na dzień przypadał nawet jeden galon (prawie 4 litry) – słabszego niż znamy obecnie.
Żołnierz miał płacić za jedzenie z własnej kieszeni – często zresztą wyżywienie odliczano mu z pensji (np. podczas kampanii szkockich w XIV w.).
Jedzenie można było kupić na rynku, który rozwijał się niedaleko wojskowego obozu. Żywność dostarczano na dwa sposoby.
Pierwszy polegał na tym, że kupcy dostarczali jedzenie do obozu, gdzie odbierali je inspektorzy. Następnie towar trafiał do urzędników, którzy mieli rozdysponować/sprzedać towar żołnierzom. Drugim sposobem było zawarcie umowy między dowódcą a kupcem o wolnym handlu w obozie.
TYLKO OD SWOICH
Angielska żywność musiała dotrzeć nie tylko do obozujących żołnierzy w kraju, ale też na zagraniczne linie frontu. Podczas wojen w Szkocji czy we Francji wojsko niejednokrotnie znalazło się na terenach już objedzonych przez oddziały wroga lub zniszczonych.
Zdarzało się też, że król zakazywał łupieży lokalnych mieszkańców, by ich do siebie nie zrażać. Dlatego na przykład podczas oblężenia Calais w 1347 r. żywność w całości była importowana z Anglii.
Co ciekawe, kupcy, którzy dostarczali prowiant na linię frontu, dostawali zbrojną eskortę. Zwykle do tej roli przydzielano łuczników. Za napaść rabunkową na karawanę z żywnością groziła kara śmierci.
GDY JEDZENIA ZABRAKŁO
Zdarzały się sytuacje, gdy prowiantu nie starczało, a spustoszona lub mało żyzna okolica nie pozwalała na samodzielne wyżywienie się. Przykład? Według zapisków Jeana le Bala, który zajmował się księgami podczas kampanii francuskiej w 1359 r., „Anglicy mieli wielkie zapotrzebowanie na chleb, wino i mięso”, ponieważ okolica była pusta, a do tego „bez przerwy padało dniami i nocami”.
Nierzadko zdarzało się też, że żywność psuła się w drodze. Według dokumentacji historyków w większości przypadków udawało się zablokować sprzedaż takiego prowiantu.
Jak pisze, nie ma dokładnych zapisków tego, jak dokładnie wyglądało przygotowywanie i jedzenie posiłków w obozach wojskowych; nie wiadomo też, czy i jak żołnierz przygotował prowiant we własnym zakresie.
Za: Clive Bartlett, "English Longbowman 1330–1515", Osprey
留言