Siedząc w cieple i popijając gorącą herbatkę z cytryną wsłuchuję się w audiobooka Bernarda Cornwella „Pieśń łuku”. Mimo, iż jest to fikcja literacka i zawiera sporo błędów, słucha się tego doskonale. Zwłaszcza, że aura za oknem idealnie pasuje do wydarzeń odbywających się 603 lata temu, daleko, daleko stąd …
25 października roku pańskiego 1415 doszło do wielkiej bitwy pod Azincourt, na terenie Francji, gdzie starły się dwie wrogie armie: króla angielskiego Henryka V oraz króla Karola VI, który w przeciwieństwie do swego przeciwnika nie brał udziału w bitwie.
Przejdźmy do samej bitwy i informacji którymi dysponujemy: W zależności od strony, z którą się identyfikują, historycy widzą to rozmaicie. Jedni podają, że był to wielki triumf wojsk angielskich, inni bagatelizują jej znaczenie i przedstawiają jako cud przed totalną klapą kampanii z 1415 roku. Również sama liczebność uczestników jest sporna. Jedni wskazują olbrzymią dysproporcję wielkości armii angielskiej do armii francuskiej – 6000 do 30000, drudzy dementują i wskazują na 9000 do 12000. Nie mniej trzeba przyznać, że patrząc na bitwę przez pryzmat okoliczności i składu obu armii był to kolejny wielki triumf Anglików.
Bitwa pod Azincourt była trzecim wielkim zwycięstwem Anglików podczas Wojny Stuletniej. Sama bitwa nie odbiegała zbytnio taktyką od wcześniejszych - pod Crécy w 1346 r. oraz pod Poitiers w 1356 r. Strona francuska z uporem maniaka powielała te same błędy, które wynikały z tradycyjnej taktyki wojennej tamtej epoki. Na przedzie Francuzi wystawili oddziały piechoty składające się z kuszników i część spieszonej jazdy, na skrzydłach zaś jazdę . Anglicy postąpili podobnie. Różnica była taka, że oddziały angielskie umocniły swoje pozycje wbitymi na sztorc i zaostrzonymi drewnianymi palami służącymi za zapory przeciw jeździe wroga.
Nie bez znaczenia był sposób dowodzenia i warunki terenowo-pogodowe. Wojska francuskie były niezdyscyplinowane, nie słuchały rozkazów, wręcz przeszkadzały sobie podczas chaotycznych ataków i odwrotów. Anglicy wiedzieli, że nie mogą sobie pozwolić na takie błędy. Znajdowali się bowiem na obcym terenie, z przeciwnikiem żadnym zemsty, u którego w razie porażki nie mogli liczyć na łagodne potraktowanie. Jak już wcześniej wspominałem nie bez znaczenia był teren – rozmiękły jesiennymi deszczami, w którym grzęzły i ślizgały się konie oraz nacierający piesi. Sama arena bitwy również nie oferowała wystarczającej przestrzeni na rozwinięcie w pełni szyków i jednoczesne współdziałanie oddziałów.
Bitwa rozpoczęła się od ostrzału łuczników angielskich. Pierwsza fala nacierających Francuzów została zatrzymana chmurą pocisków wystrzelonych przez angielskich łuczników. Konie padały od strzał, jeźdźcy gramolili się z błota. Na tak zmieszane oddziały wpadały kolejne fale nacierających Francuzów. Na ten cały chaos z nieba w dalszym ciągu sypały się strzały. Francuzi, którym udało się dostać do pozycji angielskich, byli powalani przez Anglików. Ilość branych jeńców była tak olbrzymia, że nie nadążano ich krępować. Istniało realne zagrożenie, że jeńcy poderwą się znowu do walki. W związku z czym Henryk V podjął decyzję o ich wymordowaniu. Wiele się pisze o rzezi jeńców francuskich, która nastąpiła już w trakcie bitwy. Patrząc jednak na okoliczności i zwyczaje panujące ówcześnie nie było to jakimś ewenementem. Zresztą sami Francuzi na wstępie zapowiedzieli, że zrobią to samo z ewentualnymi jeńcami prezentując sztandar oriflamme*. Sam rozkaz wywołał konsternację, nie ze względów moralnych, ale finansowych. Nikt bowiem nie zapłaci wykupu za pomordowanych. Rozkaz wykonali łucznicy, którzy nie mogli liczyć na profity z jeńców.
Wojska angielskie pod wodzą Henryka V podczas bitwy poniosły wyjątkowo niskie straty – około 300 ludzi. Wśród ciężko rannych znalazł się rodzony brat króla, książę Gloucester. Straty Francuzów były przytłaczające. W ciągu czterech godzin stracili w starciu co najmniej 5000 ludzi w tym 5 hrabiów, 90 baronów oraz 1560 rycerzy, co oznaczało dla Francji stratę prawie połowę jej stanu szlacheckiego. Zginął dowodzący armią francuską konetabl d'Albert. Książę Orleanu i Marszałek Jean Bouciquan dostali się do niewoli wraz z 1500 innymi przedstawicielami elity Francji. Wiele rodów francuskich zbankrutowało na skutek okupu, jaki musieli wnieść za uwolnienie członków rodzin wziętych do niewoli.
Ten dzień w na długo zapadł w pamięci Francuzów, jako la malheureuse journee - nieszczęsny dzień. Stał się bowiem symbolem smutku i całkowitej porażki.
*Sztandar oriflamme (łac. aurea flamma, "golden flame") - nazwa bojowego proporca królów Francji. Pierwotnie był to kościelny proporzec opactwa Saint Denis. Ze względu na szczególną rolę św. Dionizego jako patrona Francji i znaczenie symboliczne samego opactwa od XII wieku przyjęty przez królów Francji jako bojowy proporzec. Oriflamme był związany z królami z dynastii Kapetyngów, ostatni raz był użyty w bitwie pod Azincourt w 1415 roku, podczas której niosący go chorąży poległ, a sam proporzec zaginął. Był to długi, wąski, jedwabny proporzec barwy jaskrawoczerwonej, o dwóch trójkątnych ogonach zdobionych złotymi gwiazdami, ozdobiony tej samej barwy napisem S.DENIS. Podniesienie sztandaru oriflamme w czasie bitwy, w szczególności podczas Wojny Stuletniej, oznaczało, że nie brano jeńców. Dzięki tej taktyce Francuzi mieli nadzieję wywołać strach w sercach wrogów, zwłaszcza szlachciców, który zwykle mogli oczekiwać, że w razie porażki zostaną wzięci żywce w celu uzyskania okupu.
The Agincourt Carol (Bodleian Library MS Arch. Selden B. 26.): https://www.youtube.com/watch?v=k9WZO4W1be4 Tekst: Piotr Zacharski
Comentários